Redcafe.pl - Manchester United Forum

Pełna wersja: Pamiętne mecze
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4
To byl półfinał. I to tylko jeden z dwóch Smile
zieli napisał(a):A finał FA Cup z Arsenalem, gdzie była czerwona dla Keano, niewykorzystany karny i bramka dekady Giggsa?
Gdybym oglądał ten mecz na żywo to bym pewnie zszedł z nadmiaru emocji. Niesamowity mecz, w moim prywatnym rankingu najlepszych meczów United na pewno znalazłby się w pierwszej trójce.

Z meczów oglądanych "na żywo" najlepiej wspominam półfinał z Juventusem w '99 na Stadio delle Alpi. Graliśmy wtedy z drużyną z najwyższej światowej półki, po 11 minutach było 2-0 i zapowiadał sie pogrom "Diabłów". Skończyło sie 2-3 i awansem United do finału LM.
Dla mnie pamietny mecz to final LM rok´99.

2-1 i sukces mimo ze przegrywalismy z Bayernem MONACHIUM(miejsce duzo znaczace w historii MU) do 90´. :evil:
Finał PE'68 wygrany po dogrywce 4-1 z Benficą, ten mecz zdecydował, że zostałem fanem, aż do grobowej deski. A zacząłem się nimi interesować pół roku wcześniej, przy okazji meczów z Górnikiem (2-0,0-1). Oczywiście finał z Bayernem, pozostanie najprawdopodobniej najcudowniejszym przeżyciem. Mocno też wrył mi się w pamięć, wspominany tu przez Was kilkukrotnie, mecz z Juve (od 0-2 do 3-2) w Turynie. I jeszcze parędziesiąt innych. Big Grin
Ponieważ wielkimi krokami zbliża się potyczka na Anfield z Liverpoolem, postanowiłem obejrzeć wyszperany kilka tygodni temu mecz sprzed 11 lat. 19 kwietnia 1997 roku, 35 kolejka Premier League, sytuacja w tabeli: 1. MU 66 punktów 2. LFC 64 3. Arsenal 63 - jednym słowem mecz o mistrzostwo.

W składzie rywali kilka znajomych nazwisk - m.in. David James (na szczęście życiówki przeciw nam zaczął grać już po opuszczeniu Liverpoolu Smile) i Robbie Fowler z niesamowitą statystyką goli na własnym stadionie (22 bramki w 20 meczach). Były powody do zmartwień, ale to Manchester United pierwszy zaatakował.

Już w pierwszej minucie mogliśmy objąć prowadzenie po strzale w stylu kung-fu Cantony Smile, ale piłka minimalnie przeszła nad poprzeczką. Swoich sił próbował także Andy Cole, ale dogodne sytuacje marnował wręcz koncertowo. Podobnie zresztą jak caly zespół LFC, bo to oni oczywiście przez większą część spotkania mieli inicjatywę. Mecz toczył się w nie-sa-mo-wi-tym tempie przez pełne 90 minut, bez chwili wytchnienia i praktycznie od bramki do bramki, z minimum gry w środku pola. Worek z bramkami pierwszy otworzył w 12 minucie Gary Pallister, który kilka minut wcześniej zagraniem "na ślepo" do Gary'ego Neville'a omal nie podał na tacy gola liverpoolczykom. Idealny rożny od Beckhama i piękną główką pokonany zostaje James. 5 minut później nieupilnowany kapitan "The Reds" - John Barnes doprowadza do wyrównania - także strzałem glową. Liverpool naciera, ale bezskutecznie. Cole marnuje kolejne okazje dla MU. w 40 minucie z rożnego dośrodkowuje Becks prosto na głowę Johnsena, ale James instynktownie wybija piłkę na kolejny rzut rożny. Kilka sekund mamy powtórkę z rozrywki. Becks - Pallister - gol Smile. Z główki oczywiście. Wrzawa w sektorze United.

Po zmianie stron wydaje znowu zaczyna napierać Liverpool, ale bez jakiegoś specjalnego pomysłu na rozmontowanie naszej obrony. Podejście pod pole karne przychodzi im z niezwykłą łatwością, ale wykończenie akcji wyraźnie kuleje. Dopiero w tym momencie menedżer LFC wpuszcza na boisko drugiego nominalnego napastnika i ich gra zdaje się ożywiać. Po 10 minutach wiadomo jednak, że 7 rok z rzędu tytuł prawdopodobnie ominie Anfield - Andy Cole po pięknym podaniu Gary''ego Neville'a i błędzie Jamesa pakuje (głową) piłkę do siatki przeciwnika. Od tego momentu United kontroluje sytuację, ba zaczyna sobie poczynać tak dobrze, że w miejsce Paula Scholesa wchodzi Brian McClair. Kolejna bramka jednak nie pada, chociaż okazji przybywa lawinowo. Cole marnuje kolejną setkę, a uśmiech na mojej twarzy wzbudza scenka, w której przewróconego Fowlera jedną ręką niczym małe dziecko podnosi z murawy Schmeichel Smile. Końcowy gwizdek i fani podnoszą do góry transparent: "We won the Championship on Merseyside". Trzy bramki strzelone na Anfield to wyczyn godny mistrza, niestety "Diabły" wyczerpały w tym meczu tygodniowy limit goli i kilka dni później przegraliśmy na Old Trafford z Borussią mecz o finał Ligi Mistrzów. Drogi do bramki rywala nie potrafił znaleźć ani Pallister ani Cole. Ale pokazuje to jak wyczerpujące i trudne, oraz jak ważne są mecze z Liverpoolem.

Inne czasy, inny futbol, ale mam nadzieję, że jutro emocje (i wynik) będą podobne. No i że z Villarealem pójdzie nam łatwiej niż przed jedenastoma laty z Borussią Smile


Edit: Garść statystyk
Czas: 1997-04-19 godzina 11:15
Miejsce: Anfield (widzów: 40892)
Sędzia: Graham Poll
Gole (LFC-MU): Barnes (18') - Pallister (12', 41'), Cole (63')

LFC: James - Kvarme, Wright, Harkness, Thomas - McAteer (51' Collymore), Redknapp, Bjornebye, McManaman, Barnes (57' Berger) - Fowler
MU: Schmeichel - G. Neville, Pallister, Johnsen, P. Neville - Beckham, Scholes (79' McClair), Keane, Butt - Cantona, Cole

Żółte kartki: G. Neville, G. Pallister
Fantastyczny to był mecz, choć później w dwumeczu z BvB przeżyłem chyba najbardziej bolesną porażkę w swojej karierze kibica, bo mimo porażki, szczególnie w rewanżu mieliśmy taką przewagę jakby co najmniej Brazylia grała z Wyspami Owczymi ;/
Zarzuć jakimiś linkami do spotkania z Liverpoolem jak możesz, bo warto sobie obejrzeć jeszcze raz.
Mecz znalazłem na stronie http://www.thebox.bz/ - zresztą sporo na niej innych starszych spotkań, jest kilka z lat 60tych (finał FA Cup z '63, półfinał i finał PE z '68) a nawet jeden z 50tych (finał Pucharu Anglii z '58 - już po katastrofie w Monachium).

Wkrótce zabieram się za odebranie potrójnej korony Liverpoolowi w 1977 i "The Best Derby of the 90's", czyli mecz z Man City z 1993, więc postaram się skrobnąć w tym temacie kilka zdań.
A to są torrenty? Bo nie wiem czy sie rejestrować ;p
Tak, to strona z torrentami, niestety także z wymaganym minimalnym ratio, na początku nie za dużym, ale jednak. Staram się maksymalnie ograniczać korzystanie z programów udostępniających ściągane pliki, ale niektórych rzeczy po prostu nie da się znaleźć w rapidszarach Smile
Kolejnym pamiętnym meczem stanie się zapewne mecz z Liverpoolem ( 1-2 ), tyle że w sensie negatywnym, ponieważ po raz 1 od 7 lat udało się im wygrać na Anfield z Diabłami.
To było bodajże 50te zwycięstwo Liverpoolu nad ManUtd na ponad 150 potyczek w lidze. Jeżeli w tym sezonie zdobędziemy mistrzostwo, to za rok nikt nie będzie o tym meczu pamiętał, zwłaszcza że żadna z drużyn nie zaprezentowała niebotycznego poziomu. Ba, jeżeli Liverpool ma sięgnąć w tym roku po tytuł, to muszą zagrać kilka spotkań conajmniej o dwie klasy lepiej, zwłaszcza z Arsenalem i Chelsea. No i z nami na Old Trafford, gdy już złapiemy wiatr w żagle Smile

A do najgorszych meczy United temu spotkaniu duuuużo brakuje.
Ale do pamiętnych można jednak chyba zaliczyć. Chociażby z tego powodu, że jest to pierwsza porażka z Liverpoolem Beniteza. Jest to też pierwsze zwycięstwo Beniteza z zespołem z wielkiej trójki. No i myślę, że na ten sezon Benitez uratował sobie stołek. W końcu, tak jak bartez wspomniał, L'pool nie był w stanie od 7(!) lat z nami wygrać. No, ale fani The Reds w jednym momencie kochają, aby w nastepnym nienawidzić.
maju napisał(a):Chociażby z tego powodu, że jest to pierwsza porażka z Liverpoolem Beniteza.
W FA cup już zdążyliśmy przegrać.
maju napisał(a):Jest to też pierwsze zwycięstwo Beniteza z zespołem z wielkiej trójki.
O takich rzeczach już pod koniec sezonu może nikt nie pamiętać. Ja nawet o tym przed twoim postem nie wiedziałem to co dopiero miałbym to traktować jako szczególne wydarzenie.
maju napisał(a):W końcu, tak jak bartez wspomniał, L'pool nie był w stanie od 7(!) lat z nami wygrać.
Nie wygrał u siebie, ale w 2004 (jeszcze za czasów Houlliera) wygrali z nami na Old Trafford.

Nie widzę niczego niezwykłego we wczorajszym meczu, a naprawdę kiepskich spotkań w wykonaniu MU oglądałem sporo. Porażka jak porażka, możemy sobie pozwolić jeszcze na jakieś 3-4 w tym sezonie PL, więc nie ma co załamywać rąk i tego rozpamiętywać.
Futbol nie zna słowa "sprawiedliwość" - finał Pucharu Anglii 1994 roku.

Spotkania Chelsea z Man United klasykami nigdy nie były i pewnie sporo wody w Tamizie i Mersey musi upłynąć, żeby takimi się stały, ale znalazłoby się kilka meczów godnych uwagi, starszych niż 5-6 lat. Na myśl błyskawicznie przyszło mi starcie na Stamford Bridge w 1999 roku, gdy "niebiescy" rozgromili zdobywców "The Treble" 5-0, ale ze względu na obecną sytuację w tabeli postanowiłem obejrzeć coś bardziej podbudowującego Smile. Padło na mecz sprzed 14 lat.

W typowe angielskie, deszczowe popołudnie zdobywcy drugiego z rzędu tytułu mistrzowskiego spotkali się na Wembley z jedyną drużyną, która w miajającym sezonie dwukrotnie pokonała "Czerwone diabły". A że był to 62 mecz sezonu dla podopiecznych Alexa Fergusona, zapowiadało się ciekawe widowisko.

Już w drugiej minucie na prowadzenie mogli wyjść londyńczycy, ale strzał Sinclaira zablokował Ince. United natychmiast ruszyło z kontratakiem, ale szarżującego Giggsa bezpardonowo powalił na murawę Johnsen. Przez następne kilkanaście minut MU wyraźnie przeważało pod względem czasu posiadania piłki, ale w ogóle nie przekładało się to na sytuacje strzeleckie. Dobrze zapoczątkowane akcje kończyła prosta strata piłki i inicjatywę przejmowali gracze Chelsea. W 15 minucie spotkania świetnym dryblingiem popisał się Giggs mijając trzech rywali, ale znowu zabrakło ostatniego podania, otwierającego drogę do bramki. Kolejne straty piłki w środku pola dodawały pewności rywalom. Pokonać Schmeichela próbował Stein, ale strzał z ostrego kąta zablokował duński bramkarz. Chwilę później obronił także strzał Spencera, ale piłka odbiła się tak niefortunnie, że wpadła prosto pod nogi Steina, skąd w ostatniej chwili wybił ją Pallister. Dominacja Chelsea sięgnęła zenitu w 26 minucie, gdy Peacock pięknym strzałem z półwoleja przelobował Schmeichela, ale futbolówka odbiła się od poprzeczki i wyszła w pole. Mina Fergusona mówiła wszystko o naszej grze. Kolejne minuty, kolejne straty piłki i kolejne ataki na bramkę United. Dopiero w 37 minucie "diabłom" udało się przeprowadzić akcję, która mogła zakończyć sie zdobyciem gola. Długie podanie Giggsa wprost na głowę Cantony, który zamiast strzelić na bramkę podaje do Hughesa, ale piłkę w locie przechwytuje Kharine. Chelsea miała jeszcze kilka dogodnych sytuacji do zdobycia prowadzenia, ale ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem.

Początek drugiej części spotkania przypominał końcówkę pierwszej - dużo niecelnych podań i prostych strat w wykonaniu United przekładało się na groźne ataki londyńczyków. Sygnał do ataku dał mocny strzał z Giggsa z dystansu i celna, ale zbyt słaba główka Cantony po podaniu od Parkera. W 60 minucie podanie od Ryana w pole karne otrzymuje Irwin, by chwilę później zostać powalonym na ziemię przez Newtona. Stojący kilka metrów od sytuacji sędzia nie ma innego wyjścia niż podyktowanie rzutu karnego. Do piłki podchodzi niewidoczny przez większą część spotkania Eric Cantona i lekkim strzałem w lewy róg zdobywa bramkę. Chelsea rzuca się do odrabiania strat, ale po niecałych 5 minutach wiadomo, że będzie o to bardzo trudno, bo arbiter spotkania dyktuje drugą "jedenastkę" dla United. Bardzo kontrowersyjną, biorąc pod uwagę stan murawy oraz fakt, że rzekomo faulowany Kanchelskis w żaden sposób nie zareagował na ten "faul". Do piłki ponownie podchodzi Cantona i identycznym strzałem po raz drugi pokonuje Kharine'a. "Diabły" się cieszą, a szkoleniowiec ich rywali, Glenn Hoddle wyraźnie rozwścieczony decyzją sędziego rozpina kurtkę i postanawia wziąć sprawy we własne ręce. Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie byłem świadkiem sytuacji, w której "grający trener" wchodzi na boisko. Nieco komiczne doświadczenie Smile. Hoddle jest już na murawie i wydaje polecenia, realizator ponownie pokazuje kontrowersyjną sytuację, gdy nagle pada trzeci gol! Złe wybicie piłki przez Sinclaira bezlitośnie wykorzystuje Hughes i daje Manchesterowi United upragniony dublet. Dzieło zniszczenia zaledwie minutę później próbuje powiększyć Cantona, ale w akcji sam na sam z bramkarzem rywali trafia w siatkę boczną. W tym momencie tak naprawdę zaczyna się piękny mecz. Zero gry w środku pola, zmasowany atak Chelsea na przemian z kontratakami United. Londyńczycy za wszelką cenę starają się zdobyć chociaż honorowe trafienie, ale tego dnia piłka wpadała tylko do jednej bramki. W doliczonym czasie gry Hughes długim podaniem "uruchamia" Ince'a, ten mija bramkarza rywali i lekkim podaniem wykłada piłkę dla Briana McClaira, który zdobywa czwartego gola dla MU.

Tym samym Manchester United powtarza wyczyn, który udał się wcześniej zaledwie trzem angielskim drużynom w historii - zdobywa w jednym sezonie mistrzostwo i puchar kraju. Kilka tygodni wcześniej większość graczy podpisała z klubem nowe kontrakty (m.in. Kanchelskis pięcio- a Paul Ince aż sześcioletni), mające zatrzymać ich na Old Trafford i stworzyć z tej drużyny nową potęgę angielskiej piłki. Jak widać futbol nie tylko bywa niesprawiedliwy, ale i nieprzewidywalny Smile


Czas: 1994-05-14 godzina 15:00
Miejsce: Wembley (widzów: 79634)
Sędzia: David Elleray
Gole: [MU-CFC]: Cantona (60' - karny; 66' - karny), Hughes (69'), McClair (90'+) - nikt

MU: Schmeichel - Parker, Bruce, Pallister, Irwin (84' Sharpe) - Kanchelskis (84' McClair), Keane, Ince, Giggs - Cantona, Hughes
CFC: Kharine - Clarke, Newton, Kjeldbjerg, Johnsen - Sinclair, Burley (68' Hoddle), Wise, Peacock - Stein (78' Cascarino), Spencer
Stron: 1 2 3 4
Przekierowanie