Cóż, początek sezonu za nami, i jak to zwykle bywa w przypadku reakcji fanów największych zespołów, przesadne reakcje zalewają strony internetowe. Nie zamierzam przekonywać nikogo do tego, że inauguracyjna porażka jest czymś absolutnie naturalnym, jednak większość ludzi zapomina o kontekście tego meczu. Końcowy wynik to zawsze suma wielu czynników wpływających na ostateczny obraz. Nie inaczej było w tym przypadku, ba, ilość owych determinantów była zdecydowanie ponad normę.
Można więc zacząć od tego, iż nie graliśmy przeciwko ligowemu średniakowi ligowemu u siebie (Arsenal), ani przeciwko beniaminkowi (City), lecz przeciwko drużynie, która zawsze słynęła ze stawiania ciężkich warunków każdemu przeciwnikowi. Dodatkowo, mecz odbywał się na ich terenie, a fakt, iż była to pierwsze kolejka na pewno nie ułatwił United sprawy - spragnieni footballu kibice dawali niejednokrotnie o sobie znać podczas spotkania, dodając gospodarzom animuszu.
Najistotniejsza wydaje się być jednak sytuacja kadrowa, która pozwoliła trenerowi na wystawienie w bloku defensywnym jedynie dwóch nominalnych obrońców, z czego jeden wraca po 8-o miesięcznej przerwie, a drugi od dłuższego czasu ma problemy z ustabilizowaniem formy (żeby była jednak jasność, jeśli już ktoś chce się czepiać Evry, to akurat wczoraj w defensywie dawał radę, lecz zawodził pod bramką rywala: tendencja odmienna do tej z poprzedniego sezonu). Każdy wie jak gra Everton - potrafią momentami pograć ładnie piłką, jednak ich głównego atutu nigdy nie stanowiły walory czysto piłkarskie. Daleki jestem od stawiania ich na równi ze Stoke City, jednak każdy, trzeźwo myślący trener, widząc problemy, z jakimi boryka się Manchester United w defensywie, stwierdziłby jedno: Panowie, ustawiamy 8 chłopa za piłką, dwóch z przodu i przy każdej możliwej okazji posyłamy na piłkę na jednego z nich: Vidic jest tylko jeden, nie może pokryć jednocześnie rosłego Belga i Jelavicia. Michael Carrick nigdy nie słynął z dobrej gry w powietrzu, więc zrezygnowanie z wykorzystania tej słabości byłoby czystą głupotą. Anglik jest posyłany na pozycję stopera bynajmniej nie ze względu na swoje atrybuty fizyczne (chociaż i to ma pewne znaczenie), lecz głównie z uwagi na umiejętność czytania gry i optymalnego ustawiania się w defensywie - wygrywanie pojedynków główkowych to jedynie potencjalny dodatek, którego można jedynie oczekiwać w przypadku starcia z City, gdy w ich składzie wyjdzie Aguero i Tevez, a Mancini straci kontakt z rzeczywistością i nakaże dogrywanie piłek górą do tego argentyńskiego duetu. Dodatkowo, obecność Carricka w obronie to podwójne osłabienie. Tak to już jest, że jeszcze nikt nie opanował sztuki bilokacji ani klonowania, stąd poza wyraźnymi defektami defensywnymi w jego grze na pozycji stopera, zabrakło go równocześnie na pozycji środkowego pomocnika, gdzie rozegrał w poprzednim roku jeden z najlepszych sezonów w swojej karierze. I tu dochodzimy do tematu, który osobiście przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Naczytałem się tylu głupot i nierozważnych opinii o naszym środku pola, że człowiek autentycznie zaczyna się zastanawiać czy aby na pewno oglądał ten sam mecz. Zanim jednak przejdę do środka pola, pozwolę sobie na małe "gdybanie" - jestem niemal pewien, że w sytuacji, kiedy Ferguson miałby do dyspozycji pełną kadrę, linia obrony wyglądałaby zupełnie inaczej tj. w środku oglądalibyśmy naturalnego stopera, zaś na prawej stronie wyszedłby ktoś z dwójki Jones/Smalling - przy założeniu, że Carrick ma pewne miejsce w środku pola, dałoby to drużynie możliwość wyrównania proporcji jeśli chodzi o wzrost w porównaniu z ekipą przeciwnika. Mielibyśmy więc na placu gry dwóch, rosłych stoperów, prawego obrońcę, które również radzi sobie w powietrzu, Carricka, który chociaż próbowałby wykorzystać swoje warunki fizyczne (skutek bywa różny, jak mogliśmy się już o tym przekonać niejednokrotnie) i dodatkowo Welbecka, napastnika, któremu daleko do miana niziołka. Wiele się naczytałem o błędzie Fergusona, który nie przypisał krycia indywidualnego Vidiciowi na Fellainim - zapominamy jednak, iż oprócz niego, w pole karne wędrowali również Jagielka, Distin i Jelavic, wszyscy o zbliżonym potencjalne gry w powietrzu. Sytuacja od początku była niełatwa, a znalezienie cudownej recepty na poradzenie sobie z ubytkami w defensywie graniczyło z cudem.
Wracając jednak do pomocy. Otóż środek w postaci Scholes-Cleverley spisał się wczoraj bez zarzutu. Szczególnie ten drugi mógł się wczoraj podobać, chociaż to nie powinno być dla nikogo niespodzianką, jeśli śledziło się jego poczynania na Igrzyskach. Tom nie dał się zdominować fizycznie przez pomoc w postaci Neville-Gibson (do tego dochodził Fellaini, która okazjonalnie cofał się pod środkową linię boiska), demonstrując jednocześnie wysokie umiejętności w grze kombinacyjnej i zmysł do inteligentnego poruszania się na boisku (podanie, wystaw się na pozycje, odbierz piłkę, podanie, wystaw się na pozycję itd. - niby abecadło, jednak jego energia i mobilność cieszyły oko). Paul zaliczył poprawny występ, okraszony swoimi klasycznymi próbami wślizgów. Opinie o tym, jakoby Manchester miał zostać wczoraj zdominowany w środku pola przez Everton można włożyć między bajki. Kulturą gry przewyższaliśmy ich o klasę, jak i nie dwie. Niemała w tym zasługa również naszego nowego nabytku w postaci Kagawy - Japończyk zaliczył bardzo dobre zawody, i tylko przez niekompetencje swoich kolegów z drużyny (Rooney, Welbeck i Cleverley) zakończył ten mecz bez asysty. Co jednak cieszy najbardziej to to, iż obawy o okresie przejściowym dla tego zawodnika, czasie potrzebnym na aklimatyzację w nowej lidzie, okazały się całkowicie nieuzasadnione. Japończyk zdał test lepiej, niż można się było spodziewać. Owszem. prezentował się fenomenalnie już w okresie przygotowawczym, jednak kaliber rywali był znacznie inny (poza, rzecz jasna, Barceloną). Jest to szczególnie godne pochwały, gdyż np. David Silva, piłkarz wychwalany pod niebiosa przez wielu obserwatorów ligi angielskiej (w większości słusznie), potrzebował około pół roku, zanim zrozumiał na czym polega gra w Premier League (do dziś pamiętam jego debiut, chyba przeciwko Tottenhamowi, który był po prostu tragiczny). Kagawa zaimponował głównie szybkim myśleniem, znakomitym balansem ciała oraz wzorową orientacją tego, co dzieje się wokół niego, dzięki czemu udawało mu się wychodzić z "ciasnych" sytuacji, nie tracąc piłki, stwarzając jednocześnie sytuacje swoim kolegom. Każdy kto miałby ochotę zapoznać się z grą naszego nowego numeru 26, polecam filmik, który w pełni ukazuje wartość, jaką wnosi ten zawodnik do naszej drużyny (skojarzenia z Iniestą mocno uzasadnione):
http://www.youtube.com/watch?v=oTL1c1tQ ... r_embedded .
Żeby nie było, iż cały zespół zagrał dobre spotkanie - co to, to nie. Gdyby tak było, wynik pewnie nie byłby niekorzystny dla United. Poniżej oczekiwań zaprezentował się głównie Nani i Rooney. Ten pierwszy miał za sobą naprawdę udaną pierwszą połowę, w której zdecydowanie więcej czasu spędzał w środku boiska, angażując się w szybkie wymiany piłki z pomocnikami i schodzącymi napastnikami. Druga połowa to już pokaz absolutnie tragicznych dośrodkowań i trzymanie się bocznej linii boiska. O ile jednak postawa Naniego była dla mnie zaskoczeniem (bardzo dobre wrażenie na okresie przygotowawczym, szczególnie w meczu z Barceloną), o tyle poziom gry Rooneya był czymś, czego mogliśmy się spodziewać. Widać, iż pod względem fizycznym, Anglik jest jakieś 2-4 mecze od przyzwoitej formy. Kłopotliwe Mistrzostwa Europy, skutkujące późniejszym dołączeniem do drużyny w okresie przygotowawczym nie przeszły bez śladu. Welbeck, pomimo swojej niezdarności i grze na nie swojej pozycji (lewe skrzydło), zaprezentował się znacznie lepiej.
Podsumowując, można powiedzieć, iż wynik był gorszy niż gra. Owszem, gdyby nie fenomenalna postawa naszego bramkarza, wynik mógłby być jeszcze bardziej dołujący (a kto wie, może gdyby Jagielka nie wybił piłki z linii po strzale Toma, całość wyglądałaby inaczej?). Należy jednak pamiętać, iż niemal całe zagrożenie brało się z naszej słabości w defensywie, co jest raczej wyjątkiem, niż normą (4 z 5 stoperów z kontuzjami). Mecz ukazał nam więc, oprócz oczywistych braków, wynikających bardziej z samych okoliczności, niż deficytu umiejętności, niemało powodów do optymistycznego spoglądania na dalszą część sezonu. I tak jak po wczorajszej przegranej, można znaleźć wiele komentarzy głoszących kryzys Manchesteru United, tak pewnie po, ewentualnej, wysokiej wygranej nam Fulham w następną sobotę, utoniemy w morzu opinii o czerwonej sile z Manchesteru, która odzyskała blask i wysłała czytelny sygnał do swoich rywali. Obie reakcje równie absurdalne, jednak taki to los fana Manchesteru United. Aż starach pomyśleć co się będzie działo jeśli nie damy rady pokonać Fulham u siebie (tfu, tfu). Osobiście pozostaję optymistą i czekam na dalsze spotkania z nadzieją na trochę szczęścia w aspekcie radzenia sobie z kontuzjami i szybkie dochodzenie do formy (fizycznej) kluczowych zawodników.