W końcu nadrobiłem zaległości i obejrzałem drugą połowę. Wynik wręcz kapitalny, ale nie da się nie stwierdzić, że Arsenal zademonstrował w tym spotkaniu definicję słowa frajerstwo. Przegrali właściwie sami ze sobą, no może jeszcze z De Geą. W jednej akcji sami zabili sobie bramkarza i wcisnęli swojaka

Gibbs to po prostu mistrz świata! O ile się nie mylę, United oddali pierwszy celny strzał na bramkę Kanonierów przy bramkowej akcji Rooneya w 86 min. która podwyższyła wynik na 2:0. Jakby tego było mało, GDYBY Di Maria jeszcze nie zmaścił idealnej sytuacji, to wynik i w ogóle cały ten mecz byłby największą beką w historii Premier League, bez względu na bramkę Żiru.
Patrzę sobie na kanonierzy.com i widzę, że Wilshere wypada na jakieś dwa miesiące, może nie powinno się zbijać z kontuzji zawodników, nawet jeśli chodzi o rywali, ale dla niego i dla Arszeników byłoby jednak lepiej gdyby wyleciał w pierwszej połowie, za fikanie i uderzenie głową w klatę Fellainiego

W ogóle ten chłopak jest trochę nienormalny, sam prowokuje swoje seryjne kontuzje idąc do końca w rywali i padając na murawę prawie niczym nasz Indiana Jones. Po prostu mecz komedia w wykonaniu Arsenalu. Gry United, opartej na rozpaczliwej obronie, De Gei w bramce i ewentualnych kontrach, jeśli takie się nadarzą nie będą komentował, niestety nie sądzę, że dało się zagrać dużo lepiej wobec plagi kontuzji i aktualnej formy paru kluczowych zawodników. Zwycięstwo w takich okolicznościach cieszy tyleż samo co szokuje