Jak przeczuwałem, obecność na ławce rezerwowych Cristiano Ronaldo, zadziałała pozytywnie na resztę graczy. Świetne zawody rozegrała nasza lewa linia - Patrice Evra i Nani. Nie gorzej spisywał się na przeciwległej stronie boiska Ji Sung Park. Od początku nasza ofensywa wykazywała sporą ochotę do walki i gry. Bramka miała być kwestią czasu. Los chciał inaczej.
Piękne akcje, wspaniałe strzały, cudowne podania, zero efektu. Tak, przez większość czasu, wyglądała nasza gra. Kapitalne okazje marnowali Tevez, Park, Ferdinand i Evans. Villarreal miał sporo szczęścia. Zabrakło nam niestety ognia i to była właściwie jedyna bolączka naszej drużyny. Jak się okazało, bolączka największa. Byłem przekonany, że Czerwone Diabły wygrają trzynasty z kolei mecz na własnym stadionie w Lidze Mistrzów. Patrząc na grę podopiecznych Fergusona, miało się ochotę czasami klaskać. Cóż z tego, skoro poza efektOwnością, nie było efektYwności? Mimo, iż Nani mijał często obrońców Żółtej Łodzi Podwodnej, mimo, iż nasi atakujący oddawali groźne strzały, mimo iż Park znakomicie zastąpił Ronaldo na prawym skrzydle, nie przyniosło to żadnych efektów. A szkoda, bo Manchester, był drużyną zdecydowanie lepszą i zasłużył na zwycięstwo. Niestety tak się nie stało. Ogromnie żałowałem straconych w ten sposób dwóch punktów, bo wiedziałem, że gdyby cała drużyna była w optymalnej formie, to Villarreal wyjechał by z Anglii z bagażem co najmniej trzech goli.
Złą wiadomością, jest bez wątpienia TYLKO remis w pierwszym meczu Ligi Mistrzów, dobrą, poprawa stylu gry. Ferguson postawił na Fletchera i Parka, a ci znakomicie wywiązali się ze swoich zadań, zastępując Andersona i Giggsa. Brazylijczyk i Walijczyk pojawili się na boisku, ale czynili o wiele mniej spustoszenia w szeregach rywali, aniżeli Szkot i Koreańczyk. Gdyby wczoraj nasza skuteczność była chociażby 50 procentowa, to Hiszpanie pojechaliby do domu z wynikiem (przynajmniej) 0:2. Jednak nie to jest najważniejsze. Faktem pozostaje przecież, że i Celtic i Aalborg, zdecydowanie są do ogrania i czekają jeszcze na nas komplety punktów. Cieszy natomiast styl, który wreszcie jest podobny do tego, jaki Diabły prezentowały sezon temu. Oglądaliśmy naprawdę znakomite ofensywne wejścia Evry, kapitalne dryblingi Naniego i wspaniałe podania Rooneya. Tevez wczoraj nie zagrał na maksimum możliwości, a szkoda, bo gdyby był w troszkę lepszej dyspozycji, to sam strzeliłby ze dwa gole.
Najsłabszym zawodnikiem na boisku, był dla mnie Gary Neville. Niestety, ale czasy Anglika na Old Trafford powinny dobiegać końca. Gary, w porównaniu z biegającym na lewej flance Patricem, wypadł najwyżej średnio. Owszem, kilka razy wykazał się wspaniałą walecznością, ale jego dośrodkowania, były zwykle bardzo słabe. Albo podawał wprost na głowę defensorów rywali, albo piłka frunęła o wiele za wysoko. Na dzień dzisiejszy, Wes Brown, jest zdecydowanie lepszym prawym obrońcą od Neville'a.
Cristiano Ronaldo. Przy wyczytywaniu przez spikera na Old Trafford nazwisk, bacznie nastawiałem ucha, by usłyszeć reakcję fanów, na nazwisko Portugalczyka. "Number seven, Cristiano Ronaldo" usłyszałem to, a później wręcz ogłuszający wrzask kibiców. Byłem zdziwiony. Bardzo. Nie tego się spodziewałem, a tu proszę. Sympatycy Red Devils, postanowili przebaczyć skrzydłowemu z Madery. Gdy CR się rozgrzewał i dobiegał do trybun za bramką, fani MU błyskawicznie wstawali, by zgotować mu owację na stojąco. Gdy pojawił się na boisku, stało się to samo. To smutne, ale dziś, kibice Manchesteru United znów są gotowi skoczyć w ogień za Cristiano, a za dziewięć miesięcy, będą musieli wysłuchiwać monologów Portugalczyka, tyczących się wyczekiwanych przez niego przenosin do Realu Madryt. I to właśnie, boli najbardziej.
Oto moje oceny za mecz:
Van der Sar - 6 - Praktycznie bezrobotny, dobrze jednak, że po strzale w słupek Franco, błyskawicznie zdołał złapać piłkę

Neville - 5 - Słaby występ Gary'ego. Kiepsko dośrodkowywał, nie sprostał oczekiwaniom kibiców. Nie wiem jak Wy, ale ja oczekiwałem po nim troszkę lepszej gry.
Ferdinand - 7 - Bardzo dobry występ Rio. Kapitalnie czyścił wszystkie piłki, gracze formacji ofensywnych z Villarreal nie mieli w pojedynkach z nim praktycznie żadnych szans powodzenia.
Evans - 6 - Podobnie jak Rio, zagrał dobrze, mógł, a nawet powinien strzelić gola, niestety trafił w słupek.
Evra - 7 - Bardzo ładny mecz Patrice'a. Świetny w defensywie, z tyłu praktycznie bezbłędny.
Park - 7 - Godnie zastępował słynniejszych kolegów, którzy rywalizują z nim o miejsce w składzie. Miał swoje szanse na zdobycie gola.
Fletcher - 7 - Nie spodziewałem się po nim tak dobrej gry. Ładnie wspierał defensywę, rozbijał ataki przeciwników, nieźle podawał.
Hargreaves - 6 - Troszkę niewidoczny, ale walczył zaciekle, czasem naprawdę dobrze przerywał kontrataki Villarrealu.
Nani - 8 - Dla mnie Piłkarz Meczu. Zwłaszcza w pierwszej połowie, rywale zupełnie sobie z nim nie radzili. Świetnie dryblował, posyłał dobre piłki w pole karne rywali, raz tak huknął z dwudziestu pięciu metrów, że Lopez miał olbrzymie trudności ze złapaniem piłki.
Tevez - 6 - Taki sobie mecz Carlitosa. Miał swoje szanse, jedną nawet ewidentnie stuprocentową, ale gola nie strzelił. Ogólnie grał całkiem nieźle, ale miał wczoraj fatalnie nastawiony celownik.
Rooney - 6 - Podobnie jak Tevez, nie brakło mu ochoty do gry. Niestety, strzelał zbyt rzadko, by Lopez musiał się jakoś okropnie trudzić po jego uderzeniach. Próba z połowy boiska była całkiem niezła

Kilka razy, popisywał się naprawdę pięknymi podaniami. Zaczynam dostrzegać pozytywne elementy w jego grze - jest dobrze. A będzie jeszcze lepiej. Niż jest
Anderson - 5 - Nie pokazał nic ciekawego. Oddał dwa strzały, przy czym jeden z nich poszybował dobre dziesięć metrów nad bramką, a drugi był dość słaby i również niecelny. Za mało konstruktywności w grze Brazylijczyka, Fletcher grał wczoraj o niebo lepiej niż on.
Ronaldo - 6 - Wprowadził trochę szumu, oddał groźny strzał głową. Widać, że jest w całkiem niezłej dyspozycji. Szkoda, że nie grał całej drugiej połowy, bo pewnie pokazałby więcej...
Giggs - Grał tylko dziesięć minut, nie ma czego oceniać.
Widać pozytywy w naszej grze. To podnosi na duchu, zwłaszcza przed zbliżającą się batalią z Chelsea Londyn. Szkoda, że zabrakło bramki, ale przełom wg mnie nastąpił. W końcu, nasza gra zaczynała przypominać grę Manchesteru United jaki pamiętamy i kochamy.
Glory, Glory, Man. United !!!