Re: Spotkania kibiców
Dobra, moi drodzy. To teraz nieco inaczej.
Ja byłem, to raz.
Dwa, nie wszystko było w porządku. I nie da się powiedzieć inaczej. Trzech gości weszło sobie z dwulitrowym sokiem w kartonie i popijali go z plastikowego kubka. Nie wierzę, że to był "Made in Champions". I to nie jest w porządku wobec pubu. Druga sprawa - Champions to nie mordownia, tylko prestiżowy pub w centrum miasta pod jednym z najlepszych hoteli. I to nie jest miejsce do ciągłego rzucania kurwami, nawalenia się do urwania filmu i wyskakiwania z pretensjami do swoich (już pół biedy, jakby do tych z L'poolu). I uważam, że to nie jest w porządku. W porządku nie jest też to, że jeden człowiek z grupy warszawskiej stracił flagę, którą ktoś sobie najwidoczniej przywłaszczył - chcący czy nie, wyszło nieco nieciekawie. Nie jest w porządku, że ktoś startował do kilku osób z naszej grupy, choć kibicują tej samej drużynie. Niszczenie pubu (zwłaszcza nieszczęsnego ringu) również nie jest chyba najlepszym pomysłem na "zabawę". Dobrze, że nikomu nic się nie stało, bo były momenty, w których naprawdę bałem się o bezpieczeństwo nie tylko osób na ringu, ale i pod ringiem, w tym o swoje.
Piwo w Championsie jest drogie nie tylko ze względu na miejscówkę. To jest po prostu miejsce, gdzie człowiek przychodzi obejrzeć mecz ze znajomymi wypijając dwa piwka i coś jedząc. W momencie, w którym wpada grupa po całonocnej imprezie i jeszcze poprawia na miejscu... Wiadomo, jak to się kończy. Zwłaszcza, że część promili nie pochodziła z asortymentu Championsa, jak mniemam. A "przyjezdni" byli naszymi gośćmi dlatego, że ich rezerwacja była na nazwisko ludzi kojarzonych z grupą miejscową, a teraz przez najbliższy czas będzie chodziła za nami opinia pozostawiona po meczu na ringu. Przez dwa lata nie było żadnego problemu - ok, czasami potrafiliśmy przesiedzieć mecz bez ani jednej piosenki, jak było nas 10-15 osób i mecz nie był porywający, ale jeśli nawet jest 40 osób (jak na wspomnianym Wigan - moje pierwsze wyjście z resztą), śpiewamy i pijemy piwo (jako dodatek, nie danie główne) to nie ma z nami problemu. Potem maszerowaliśmy przez miasto, śpiewaliśmy i świętowaliśmy, ale ludzie patrzyli na nas raczej z uśmiechem, niż jakimś dziwnym zażenowaniem.
Goście, którzy zaczęli w pewnym momencie krzyczeć "Jechać z kurwami, United jechać z kurwami" zostali bardzo szybko uciszeni, a przynajmniej nikt nie podchwycił tej przyśpiewki i to należy zapisać im plus. Bo o dziwo w pubie znajdowało się nawet kilkoro dzieci z ojcami i ludzie na lunchu, a czasem warto jednak zrobić coś tak, żeby nie przeszkadzać przy tym innym. Kilka nieprzyjemnych sytuacji zostało dość szybko zażegnanych i chwała za to ludziom, którzy o to zadbali, ale z czasem coraz więcej osób było pod ringiem (najpierw tylko 2, potem skończyło się na 10-15, większość miejscowych, którzy wiedzieli, że Champions to nie miejsce na takie zachowanie).
Największy problem to stosunek "przyjezdnych" do "miejscowych". Nasza grupa jest młoda - wiele osób to licealiści - i przez to nasza średnia wieku była nieco niższa od tych, którzy przyjechali. Co nie zmienia faktu, że pewne wspomniane wyżej sytuacje nie powinny mieć miejsca - niezależnie od przynależności do organizacji, wieku, czy miejsca pochodzenia. A co poniektórzy przejawiali wobec miejscowych stosunek nieprzyjemnie protekcjonalny. I niezależnie od tego czy było to osób 5, czy wszystkie 50 - warto o tym wspomnieć, chociażby na przyszłość.
Poza tym, wszystko zmieniło się wraz z czasem. Więcej piw - więcej nieodpowiednich zachowań. Przecież przed meczem było świetnie. Śpiewaliście, wznosiliście ręce do góry, miałem świetny materiał do fotografowania. I liczyłem na to, że tak będzie do końca. Ale w drugiej połowie już nie było nic wartego uwiecznienia. A szkoda, bo liczyłem na to, że będzie dobry materiał. Chodzi o umiar. Horacjański złoty środek.
Nieważne - MUSC, nie MUSC. Tu nie chodzi o organizację, a zwyczajnie o jakieś tam granice dobrego smaku, czy zachowania, niezależnie od wszystkich cech. Nie uważam też, że wszyscy byli nie w porządku. Kilka osób potrafiło się przywitać, choć mnie nie znali, uśmiechnąć się i dać się sfotografować. Kiedy Maku przedstawiał nas wiceszefowi on wywarł na mnie dobre wrażenie. Nie widzę problemu, żeby się spotkać drugi raz, żeby znowu pójść do Championsa nawet, ale powinniśmy przyjąć jakieś inne założenia chyba. I nie mówię tu o biciu kufli, które było w jakichś tam granicach, choć i to nigdy się tam nie zdarza.
Tekst, o którym mówił Minh miał być mój. Miał być tekst z tego zjazdu, bo uznałem, że warto coś o nim napisać. Niestety, było jak było i doszło do konfliktu na linii Warszawa - Reszta Polski, który pewnie jeszcze przez pewien czas nie wygaśnie. Nie chcę robić naszemu środowisku koło przysłowiowej dupy bardziej, niż już to zostało uczynione. Wiem, że wynikła by na Redlogu kłótnia, a nie chciałbym, żeby doszło do sporu na linii Redlog - MUSC, bo organizacja kibiców pomogła nam wygrać jeden konkurs, a teraz prawdopodobnie przyczyni się do zdobycia swoistej Podwójnej Korony. Dlatego chyba porozmawiamy o wszystkim tutaj, gdzie można spokojnie się zastanowić nad tym, co się pisze, gdzie każdy wypowiada się za siebie i przy odrobinie dobrej woli nikt nie powie więcej, niż trzeba.
P.S. Kant, event był "dla Was", co nie zmienia faktu, że organizacji powinno zależeć na tym, by jak najwięcej osób chciało do niej wstąpić, a w ten sposób narobiła sobie kilku wrogów, bo jednak wyjazd był pod egidą MUSC.
|