Sam mecz dość fajny, nie było takiej nudy jak w środę z Wolves. Stoke tym razem nie okazało się dla nas takie groźne, a i "magia Britanni" nie podziałała.
Zacznijmy od bramki. Foster dzisiaj zagrał pewnie i na zero, bez żadnych błędów, czego wymagać więcej? Co nie zmienia faktu, że wolę Kuszczaka.

Na lewej flance kolejne dobre zawody rozegrał Evra, kilka ciekawych rajdów i w defensywie też w porządku. Środka chyba nie trzeba przedstawiać, Rio i Vida zagrali na takim poziomie, do którego przyzwyczaili nas w ubiegłym sezonie. O'Shea, który po tym spotkaniu może pochwalić się 350-cioma występami dla United też ładnie się spisał w obronie, a do tego zdobył dziś gola. Na środek w drugiej linii także nie możemy narzekać. Zarówno Fletcher, jak i Scholes zasłużyli na pochwałę. Za to na skrzydłach bez rewelacji (oczywiście do 55. minuty). Nani był chyba najsłabszym ogniwem w zespole, a Valencia oprócz kilku dośrodkowań i strzału też nic nie pokazał. Znakomitą zmianę dał Ryan Giggs. Po raz kolejny udowodnił, że jest fenomenalnym graczem i właściwie dzięki niemu wygraliśmy ten mecz. Zdecydowanie MOTM. Wspaniała asysta przy golu Berbatova i ładna wrzutka wprost na głowę O'Shea. Szkoda jedynie, że nie uwieńczył tego występu bramką - mam tu na myśli ten niecelny strzał. Jeśli chodzi o atak, bardzo żałuję, że kolejnego gola nie zdobył Wayne Rooney, ale nie oszukujmy się. Zagrał dziś przeciętnie i mógłby rywalizować z Nanim o miano najsłabszego w naszej drużynie. Z kolei Berbatov nareszcie się przełamał i pewnie wykorzystał podanie, od wcześniej wspomnianego Giggsa. Tym spotkaniem, a zwłaszcza drugą połową zasłużyliśmy na fotel lidera.
Giggs robi różnicę.