Jeśli miałbym porównać ten wyjazd ( nie mówię o meczach na OT ) z innymi to tylko finał LM w 99 ten przebija.
Przede wszystkim stadion, chociaż " is never full until there play Man Utd "
Jak wiecie na meczu było 98tys, z czego oficjalnie 4800 Red Army.Po meczu okazało się, że było nas pewnie ponad 10tys bo po meczu jak zwykle zostaliśmy przytrzymani na sektorze a nasi z sektorów Barcy cześciowo z nami zostali i darli gardła razem z nami.
Po drugie samo miasto i pogoda towarzysząca wyjazdowi ( tylko w Republic of Mancunia jest cieplej w dniu meczu
)
Rambla i Olympic Beach opanowana w dniu meczu całkowicie. Wszyscy z browarami przed knajpami ze śpiewem na ustach.
Ale do rzeczy.
Po wielu chwilach niepweności związanych z organizacją biletów ( kibice z wysp którzy zazwyczaj mi pomagają tym razem rozłożyli ręce mówiąc, że nawet ich bliscy znajomi jadą bez i biletów albo rezygnują z wyjazdu ) zdecydowaliśmy się pojechać prawie w ciemno ( miałem zaklepany tylko jeden bilet na sektor Barcy dla Maćka ).
Pierwszy postój na śniadanko w CZ.
Jajecznica i oczywiście obowiązkowy Pilsner. Na lotnisku w Brnie znowu browary. Krusovice rules! Już było ciepło
Na szczęscie za chwilę byliśmy już na pokładzie i postanowiłem zregenerować siły puszką........... Bavari.
Lądowanie w Gironie.
Ledwo wysiadłem z samolotu i........dostałem Ske ze mam juz następny bilet. Więc długo sie nie zastanawuając, kompletnie zrelaksowany w autokarze wiozącym nas do stolicy Kataloni zrobilem kolejne 2 sztuki browca.
Hotel wypas.
Babka z recepcji prawie nas błagała żebyśmy po meczu byli cicho bo prawie wszystkie pokoje zajęli nasi i poprzedniej nocy było zbyt głośno.
Pub BAYO pod stadionem.
Tak się zapełnił, że w pewnym momęcie nasi stali już na całym pasie ulicy zdecydowanie utrudniając przejazd miejscowym. Rozgrzewka gardeł na całego. Nikt nie opylał. Szcególnie gdy w stronę stadionu jechały autokary z Red Army prosto ze lotniska. Oni walili w szyby autokarów a my darliśmy się w ich stronę. Przebojem była przyspiewka " oh Risse, I wanna know how you scored that goal " Lanie z chłopa na całego
. " Viva John O'Shea " też było smieszne.
Jako,że do meczu zostało jakoś 30min postanowiłem ruszyć na stadion. Aż mnie ciarki brały jak szedłem w koszulcan CANTONA'66 i co chwile z tyły słyszałem grupy Red Army drące sie w moją stronę " What a frien we have in Jesus ....". Oczywiście nie byłem dłużny krzycząc " and his name is Cantona "
Sektor United.
Lokalizacja na koronie stadionu. Do oglądania super jednak byliśmy zbyt bardzo rozciagnięci i w trakcie meczu tylko dzieki "Viva Roanaldo" mogliśmy się zjadnoczyć. Inna sprawa, że słoneczko niektórym z a bardzo przygrzało i nie bardzo byli w stanie coś z siebie wykrzesać, tym bardziej że mecz z minuty na minute w naszy wykonaniu nie wyglądał zbytciekawo ( przynajmniej ja to tak widziałem z tamtej perspektywy )a piwo w puszkach było bez ograniczeń.
Po meczu tradycyjne naśmiewanie sie z dowolnie wybranej strony. Tym razem z prawej która najbardziej opylała podczas meczu ( chociaż oni pewnie tak myśleli o naszej lewej stronie ).
Po meczu nie schodziliśmy po cholernie dłygich i stromych schodach tylko puscili nas tyralierą po ogromnym tunalu ewakuacyjnym. Tam dopiero usłyszałem naszą całą siłę. Echo podobno było słychać w dość dużej odległości.
Po meczu kolacja na RAMBLA. Litrowe browce i paella " cause United are going to Moscow "
Reszta wyjazdu typowo turystyczna. Nie ma o czym pisać
UNITED WE STAND
Prezes
P.S. Pozdro dla Macka, który szykuje nam sie na niezłego wyjazdowicza.